Oczywiście wysokość stopy procentowej banku centralnego jest i będzie decyzją polityczną. I bardzo dobrze. Jeszcze tego nam tylko brakowało, żeby jakiś niedobitek neoliberalizmu wrócił z argumentem, że tę „cenę” też winna wyznaczać niewidzialna ręka rynku. Albo – mówiąc językiem współczesnym – sztuczna inteligencja, która wie lepiej. Co to, to nie. Ekonomistom trudno się jednak pogodzić z tym, że polityka monetarna to także polityka. W efekcie od lat nie ustają w wysiłkach zmierzających do wyznaczenia naturalnej stopy procentowej. Oznaczanej w literaturze przedmiotu za pomocą znaczka r* (czytaj: r z gwiazdką).
Cóż to takiego? By rzec najprościej: naturalna stopa procentowa to taki poziom krótkoterminowego kosztu kredytu w gospodarce, który gwarantuje pełną stabilność systemu pożyczkowego, optymalny poziom produkcji, inwestycji oraz inflacji. Wiem – już w samej definicji jest tyle założeń, że sprawa komplikuje się z chwilą, gdy tylko zaczynamy się nad nią w ogóle zastanawiać. Nie przeszkadza to jednak ekonomistom poszukiwać „r z gwiazdką”. Jeden z badaczy nazwał ją nawet „Gwiazdą Polarną polityki monetarnej” naszych czasów. Trzeba przyznać, że zgrabnie i poetycko.
Gdy przychodzi do wyliczeń, to tak zgrabnie już nie jest. Choćby tylko w ostatnich latach próby wyznaczenia r* podejmowali się tacy badacze jak Holston, Laubach i Williams (ich modele nazywają się odpowiednio LW i HLW, w zależności od konfiguracji), a potem także Lubik i Matthes, Hördahl i Tristani czy wreszcie Obstfeld. Wyliczeń takich było nie tylko dużo. Sęk w tym, że także były one ze sobą sprzeczne. Dość powiedzieć, że różnice w pomiarach wynosiły nawet do kilku punktów procentowych. I tak np. HLW szacowali, że r* dwie dekady temu wynosiła dla strefy euro ok. 2 proc. W tym samym czasie – zdaniem Matthesa i Lubika – sięgała -0,2 proc. Z kolei w czasie pandemii Lubik i Matthes widzieli ją na poziomie 2 proc., zaś Hördahl i Tristani w okolicach 0,5 proc.
0 komentarzy