W jakim stanie znajduje się dziś nasza gospodarka?

To w dużej mierze funkcja tego, co się dzieje w gospodarce światowej. Różni nas jednak istotna w porównaniu z innymi zależność od energii, jej duży udział w produkcji i konsumpcji. Dlatego ceny rosną nam bardziej niż w innych krajach. To też wpływa negatywnie na saldo obrotów bieżących i handlowych. Od Zachodu różni nas też, nawet bardziej niż inne kraje regionu, niski udział płac w PKB. Oznacza to niższe dochody gospodarstw domowych. W innych państwach ludzie mają większe oszczędności. Ostatnie dane GUS są niepokojące, wskazują jeśli nie na recesję, to na duże spowolnienie. A w Polsce tradycyjnie wiązało się ono ze wzrostem bezrobocia, choć jego wskaźniki ciągle wyglądają nieźle. Z niepokojem patrzę też na inflację. To wciąż kluczowy problem, bo powoduje gwałtowną, niekontrolowaną redystrybucję zasobów. Biorąc pod uwagę malejącą realną siłę nabywczą, inflacja najbardziej daje w kość najbiedniejszym. Nadzwyczajne korzyści osiągają natomiast duże podmioty ze strategicznych sektorów gospodarki, jak górnictwo, energetyka czy handel, które podbijają marże. Opublikowane w ostatnich dniach dane GUS na temat rentowności przedsiębiorstw pokazują ich rekordowe zyski, które ciągle rosną, mimo że już bardzo urosły w poprzednich kwartałach. Na inflacji korzysta także rząd, uzyskując tzw. premię inflacyjną, czyli dodatkowe w porównaniu z planowanymi w budżecie dochody. Rządzący mogą – i robią to w Polsce regularnie – arbitralnie rozdawać te dodatkowe wpływy swoim wyborcom. Odbywa się to kosztem budżetówki, bo zaniżane prognozy inflacyjne, zakładane w budżecie, umożliwiają rządowi ignorowanie jej żądań płacowych. Waloryzacja wynagrodzeń w budżetówce zwykle jest powiązana z planowaną inflacją. W tegorocznym budżecie zapisano inflację na poziomie 3,3 proc., a mamy ponad 15 proc.

Michał Możdżeń, ekonomista i politolog z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii / Materiały prasowe

Z czego wynika ostatnie spowolnienie wzrostu PKB?

Wskaźnik PKB na pierwszy rzut oka negatywnie zaskakuje, ale o tyle nie dziwi, że za 10 proc. PKB w I kw. 2022 r. odpowiadały zapasy, które w normalnych czasach stanowią pomijalną kategorię w rachunkach PKB. Firmy gromadziły je, próbując się zabezpieczać przed wzrostem cen bądź po prostu zachowując się spekulacyjnie i licząc, że przy wzroście cen najłatwiejszy zarobek oferuje utrzymywanie jak największych zapasów. Powodem obecnej sytuacji jest po pierwsze spadek koniunktury u naszych partnerów handlowych za granicą, a po drugie pogorszenie się koniunktury konsumenckiej i firm u nas. Poza tym firmy przestały już na potęgę kupować, bo zaczęły się obawiać, że nie będą miały komu sprzedawać. Zaczęło im też brakować miejsca na zapasy. 31 sierpnia GUS opublikuje bardziej precyzyjne dane. Wtedy będziemy mieli lepszy obraz dynamiki poszczególnych komponentów popytu.

Mamy powody do obaw?

Bardziej niż o wzrost PKB obawiam się inflacji i bezrobocia. Obecny kryzys pokazuje, że moce produkcyjne globalnej gospodarki są niezwykle wyśrubowane. Powoli zbliżamy się do granic możliwości utrzymania wzrostu. Gdy następuje jakieś zaburzenie, jak pandemia czy wojna, natychmiast odbija się ono czkawką. Pojawia się inflacja, rosną nierówności itd. Nie wydaje mi się, żeby ten problem dało się rozwiązać tylko dzięki transformacji energetycznej, jak głosi popularna narracja. W tej sytuacji należy myśleć w kategoriach utrzymywania stosunkowo wysokiego poziomu życia i bardziej egalitarnego, zrównoważonego podziału dobrobytu, bez konieczności nadmiernego rozbudowywania mocy wytwórczych gospodarki. Na dłuższą metę, co pokazuje obecny kryzys, nie da się tego zrobić. Nie jesteśmy w stanie przeprowadzić transformacji w stronę gospodarki niskoemisyjnej i oszczędzającej zasoby, a jednocześnie utrzymywać wzrost gospodarczy, do którego przywykliśmy.

A co z inflacją? GUS pokazuje, że płace rosną szybciej niż ona.

W Polsce presja płacowa nie jest główną przyczyną inflacji. Powodują ją przede wszystkim czynniki podażowe. W większości sektorów realne płace spadają. Przeciętny wzrost płac w lipcu ciągnęło głównie górnictwo. Tu wzrost wyniósł 81 proc. rok do roku. Gdybyśmy wyjęli je z danych, wzrost płac w przedsiębiorstwach wyniósłby nie 15,8 proc., lecz ponad 13 proc., czyli mniej niż inflacja. A przypominam, że GUS z miesiąca na miesiąc bada tylko te przedsiębiorstwa, które zatrudniają co najmniej 10 pracowników. Obejmuje to ok. 40 proc. wszystkich pracujących w gospodarce, czyli stosunkowo niedużo. Tam nie ma budżetówki czy mikroprzedsiębiorstw. Z płacami w Polsce nie dzieje się dobrze.

Wróćmy jeszcze do bezrobocia. O ile może wzrosnąć?

Trudno to określić. Mamy nietypowy cykl gospodarczy. Jeśli wywołane przez inflację obniżenie dochodów gospodarstw domowych i w konsekwencji popytu konsumpcyjnego się utrzyma, pracę w najbliższych latach mogłoby stracić nawet kilkaset tysięcy osób. Pewne nadzieje daje jednak to, że firmy boją się zwalniać, bo mają za sobą kilka lat wielkich trudności ze znajdowaniem pracowników. Wydaje się zatem, że są w stanie pogodzić się ze zmniejszonymi zyskami na rzecz utrzymania zwiększonego zatrudnienia.

Jakie więc mogą być recepty na obecne wyzwania?

Analizy Instytutu Bruegla wskazują, że właściwie wszystkie kraje europejskie podejmują aktywne działania na rzecz różnych transferów przeznaczonych na zakup nośników energii czy obniżek podatków. Polski rząd działa podobnie jak inne, choć inicjatywy te mogłyby być bardziej celowane i trafiać do tych, którzy faktycznie ich potrzebują. Należy wspierać przede wszystkim najsłabsze gospodarstwa domowe. A także dbać, by udział płac w PKB utrzymywał się na względnie stałym poziomie, a przynajmniej nie spadał. Niestety obserwujemy obecnie odwrotne zjawisko. W okresie nasilonej inflacji ten udział wyraźnie maleje. W porównaniu z sytuacją bezpośrednio sprzed pandemii wartość tego wskaźnika zmalała o ok. 1,5 pkt proc. A Polska i tak charakteryzuje się jednym z najniższych udziałów płac w PKB ze wszystkich krajów UE. W tym niechlubnym rankingu wyprzedzają nas tylko raj podatkowy, jakim jest Irlandia, oraz Węgry i Rumunia. Pojawia się też pytanie, czy jesteśmy w stanie ustabilizować koniunkturę dzięki temu, że firmy zaczną inwestować, i dzięki nieco bardziej ekspansywnej polityce fiskalnej. W tej pierwszej sprawie trudno być optymistą i liczyć, że firmy zwiększą akumulację środków trwałych. Przedsiębiorcy też boją się przyszłości, dlatego w ostatnich kwartałach akumulowali zapasy. Nie chcieli inwestować długoterminowo, nie wiedząc, jaka będzie koniunktura.

Co może zrobić rząd, by zachęcić firmy do inwestycji?

Można się zastanawiać, czy nie byłoby dobrym impulsem dla firm ogłoszenie programu inwestycji w odnawialne źródła energii poprzez bezpośrednie inwestycje publiczne oraz zmniejszenie barier regulacyjnych dla instalacji energetyki wiatrowej czy fotowoltaicznych. Na razie projekt liberalizacji ustawy antywiatrakowej przyjęty przez rząd w lipcu nie dostał nawet numeru druku w Sejmie. Skierowano go za to do zaopiniowania m.in. przez Naczelną Radę Adwokacką i Krajową Radę Radców Prawnych. Sytuacja wymaga jednak nadzwyczajnych działań. Mamy kryzys energetyczny, a spadek inwestycji prywatnych to już trwały trend, który utrzymuje się od ponad 10 lat. Zarazem z roku na rok odnotowujemy coraz wyższe bezpośrednie inwestycje zagraniczne.

Co łączy te dwa fakty?

Niskie koszty płacowe. Biznes, widząc, jak tani są nasi pracownicy, z przyjemnością wchodzi do Polski, ponieważ może płacić ludziom kilkukrotnie mniej niż u siebie. A do tego prawo pracy de facto nie jest egzekwowane, więc firmy często robią, co chcą. Dzięki niskim płacom i zdyscyplinowanej sile roboczej mogą dużo produkować. Panuje przekonanie, że bardziej opłaca się zatrudnić dodatkowego Kowalskiego, niż inwestować w nowocześniejsze maszyny. To też może być przyczyną niskich inwestycji w kapitał rzeczowy.

Nie ma woli, by to zmienić? Przecież płaca minimalna systematycznie rośnie.

Od kilkunastu lat rozmawiamy o tym, że Polska jest tanią montownią. Powoli poprawia się struktura polskiego zatrudnienia, ale zawsze więcej pracowników będzie wykonywało prace manualne. Oni są w najtrudniejszej sytuacji, na nich najbardziej się oszczędza. Dopóki nie uświadomimy sobie, że to właśnie niskie płace są przyczyną zapaści w tym obszarze, nie poradzimy sobie z inwestycjami.

Co z polityką fiskalną? Jak wpłyną na nią przyszłoroczne wybory?

Z moich szacunków wynika, że w I połowie roku mieliśmy restrykcyjną politykę fiskalną (deficyt sektora publicznego zmalał względem 2021 r.), a w II półroczu będzie ona zapewne bardziej ekspansywna. Obawiam się jednak, że ostatecznymi beneficjentami tej ekspansji, która teoretycznie utrzyma nam wskaźniki koniunktury, będą wspomniane przed chwilą firmy ze strategicznych sektorów związanych z energią czy żywnością. Aby zwiększyć transparentność polityki fiskalnej, która w okresie dynamicznej inflacji pozwala na dużą arbitralność polityczną, powołaliśmy jako Polska Sieć Ekonomii, wspólnie z ośmioma partnerami społecznymi, Społeczną Radę Fiskalną. Ma ona na celu m.in. oceniać zasadność redystrybucyjnych działań rządu.

Czego spodziewa się pan po Radzie Polityki Pieniężnej? Znów podniesie stopy?

Bez wątpienia podwyżki stóp zmniejszają popyt. Ale dotykają tych, którzy potrzebują kredytu, a niekoniecznie tych, którzy mogą sobie pozwolić na ograniczenie popytu. Uważam, że polityka fiskalna jest potencjalnie lepszym instrumentem, daje bardziej precyzyjne narzędzia do walki z inflacją niż polityka monetarna. Pozwala np. na wyższe opodatkowanie konsumpcji najlepiej zarabiających. Do zaobserwowania wpływu podnoszenia stóp procentowych na inflację potrzeba trzech, czterech kwartałów. Dopiero teraz zaczniemy obserwować negatywne konsekwencje obniżenia koniunktury za pomocą stóp procentowych. Zarówno kredyty na nieruchomości, jak kredyty operacyjne większości grup przedsiębiorstw siadły. Stopy procentowe zrobiły to, co miały zrobić – dramatycznie obniżyły popyt finansowany kredytowo. Dalsze podwyżki mogą już uderzyć w utrzymanie potencjału wytwórczego.

Będzie kolejna podwyżka we wrześniu?

Sygnały rynkowe są takie, że jeszcze jakieś podwyżki mają być. Ważną przesłanką będą dane o inflacji za sierpień. Jeśli lipcowy trend się utrzyma i nie będzie wysokiego wzrostu, to jest nadzieja, że RPP powstrzyma się przed kolejnymi podwyżkami stóp. To byłoby dobre rozwiązanie. ©℗

Rozmawiała Sonia Sobczyk-Grygiel


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.