Arabskie powiedzenie brzmi: Jeśli jesteś na pustyni i z mijanej karawany usłyszysz, że jesteś wielbłądem, to się nie przejmuj. Ale jeśli to samo usłyszysz z kolejnej, to lepiej kup sobie siodło. To, że 10-letnie polskie obligacje skarbowe mają rentowności rzędu 6 proc., może tak bardzo nie dziwić. Jesteśmy krajem na dorobku i wiele brakuje nam, by osiągnąć poziom wiarygodności największych gospodarek świata. Do tego posługujemy się lokalną walutą narażoną na działania spekulacyjne. Ale jeśli podobne obligacje amerykańskie, brytyjskie i włoskie zgodnie oscylują wokół 5 proc., a niemieckie – 3 proc., to znak, że państwa mylą się w tym, jak inwestorzy postrzegają ich polityki i powinny przynajmniej kupić sobie siodło.
Po kilkunastu latach patrzenia przez palce na dynamiczny wzrost zadłużenia państw i luźną politykę monetarną, skutkującą prawie nieograniczonym dodrukiem pieniądza, zaczęli oni wątpić w działania rządów i banków centralnych, a przede wszystkim w szczerość zapewnień, że naprawdę zależy im na walce z inflacją. A skoro nie mogą porzucić rynku długu, bo są na nim mocno zaangażowani, to pozostaje im kazać sobie słono płacić za wyższe ryzyko pożyczania. To myślenie szczególnie niebezpieczne dla Polski, bo nie dość, że pożyczamy bardzo drogo, to mamy też krótką zapadalność długu (dla krajowego wskaźnik wynosi nieco ponad cztery lata, a dla długu ogółem – pięć lat). Za to nasz apetyt na pożyczanie w 2024 r. jest rekordowy w historii. I żadnym pocieszeniem nie jest to, że inni też mają się mało komfortowo.
0 komentarzy