
Trwający od pół roku częściowy lockdown sprawił, że polskie
gospodarstwa domowe zgromadziły pokaźne nadwyżki finansowe. Uważam, że warto
wykorzystać covidowy kryzys do zbudowania trwałej poduszki finansowej.
Od jesieni nasze możliwości wydawania pieniędzy pozostają
mocno ograniczone. Rząd zamknął granice, hotele, restauracje czy stoki
narciarskie, aby bronić nas przed chińskim koronawirusem. Równocześnie covidowy kryzys jest zupełnie inny od wszystkich poprzednich recesji, ponieważ
nie mamy do czynienia z gwałtownym spadkiem zatrudnienia (co wynika z wielu
czynników niebędących tematem tego artykułu). W efekcie konsumenci jako grupa mają
pieniądze, ale nie bardzo mają na co je wydać.

Rezultaty koronawirusowego lockdownu widać
w statystykach podaży pieniądza. Od początku marca 2020 do końca marca 2021
w obiegu przybyło 92,7 mld złotych. Daje to średnio 2 987 zł na
pełnoletniego mieszkańca Polski (na
podstawie danych GUS-u i stanu na koniec 2019 r.). Z kolei stan rachunków bankowych
gospodarstw domowych wzrósł o prawie 210 mld zł. Po uwzględnieniu odpływu 105,5
mld zł z rachunków terminowych (efekt zerowego oprocentowania lokat) daje to średnio
dodatkowe 3 067 zł na jeden ROR (dane
Prnews na koniec 2020 r.). Razem to ponad 6 000 złotych średniego
przyrostu oszczędności. Przy czym należałoby tu wziąć poprawkę na spadek siły nabywczej pieniądza, jaka zaszła przez ostatnie 12 miesięcy. Za 6 tys. złotych kupimy dziś mniej dóbr niż rok temu.
Nie daj się uwieść konsumpcyjnej propagandzie
Oczywiście te wszystkie wyliczenia to tylko średnia. Są ludzie, którzy przez
antycovidowe restrykcje stracili dorobek życia lub pozostali bez pracy i
dochodu. Oni
raczej nie doświadczyli przyrostu oszczędności. Zresztą jeszcze przed koronakryzysem z
oszczędzaniem nie było w Polsce najlepiej. Prawie
40% gospodarstw domowych nie miało żadnych oszczędności, a ¾ posiadających
jakiekolwiek zaskórniaki dysponowało tylko niewielkimi kwotami. Jednakże przez ostatnie 14 miesięcy spora część Polaków zdołała „zachomikować”
znaczące kwoty, liczone w tysiącach lub czasami dziesiątkach tysięcy złotych. To
pieniądze nieroztrwonione na narty w Dolomitach, nieprzejedzone w drogiej
restauracji, nieprzepuszczone „na mieście” lub niewydane na kosmetyki czy nowe
ubrania lub buty (na co komu nowe ciuchy, skoro i tak pracuje z domu odziany w stary
dres i kapcie).
Rząd, bankierzy centralni, media, właściciele otwieranych biznesów i ekonomiści tzw. głównego nurtu liczą, że gdy
tylko rządowe zakazy zostaną zniesione, to masowo ruszycie wydawać oszczędności
zakumulowane podczas koronakryzysu. To ma „rozruszać” gospodarkę, poprawić
statystyki PKB, przyspieszyć inflację, zwiększyć wpływy podatkowe i poprawić
wyniki sektora przedsiębiorstw.
Doskonale rozumiem, jak trudno oprzeć się pokusie rzucenia w
wir szalonej konsumpcji. Uważam jednak, że wymuszone
przez lockdown oszczędności warto zachować (przynajmniej w większości)
i nie wydawać ich na rzeczy, bez których jakoś obywaliśmy się przez ostatnie
pół roku. Oczywiście niektóre odkładane wydatki są niezbędne dla zdrowia
(wizyta u lekarza, urlop etc.) lub normalnego funkcjonowania gospodarstwa
domowego. Ale skoro już ponieśliśmy największy ból związany z rezygnacją z bieżącej konsumpcji (czyli z oszczędzaniem), to szkoda, aby nasze wyrzeczenia
poszły na marne. Tak, oszczędzanie jest procesem bolesnym, ponieważ wymaga od nas rezygnacji z niektórych przyjemności. Skoro jednak z wielu rozrywek zrezygnowano
za nas, to może warto zrobić krok dalej i nasze wymuszone oszczędności przekuć w oszczędności świadome i planowe.
Zamień oszczędności wymuszone na świadome
Przez ostatnie miesiące wiele gospodarstw domowych
nieświadomie zbudowało sobie poduszkę finansową – tak przynajmniej wynika z
danych makroekonomicznych. Doskonale
zdaję sobie sprawę z tego, że nie dotyczy to wszystkich Polaków i że każdego w
innym stopniu. Jest dość prawdopodobne, że gros covidowych oszczędności przypadło
na ludzi dobrze zarabiających, mogących świadczyć pracę zdalną dla
międzynarodowych korporacji czy sektora budżetowego.
Nie zmienia to faktu, że prawdopodobnie kilkaset tysięcy (a
może nawet kilka milionów) gospodarstw domowych w Polsce zdołało wygenerować
finansową poduszkę bezpieczeństwa. Czyli odłożone i odpowiednio ulokowane (w „materacu”, na rachunku bankowym, w obligacjach
skarbowych etc.) pieniądze, dzięki którym można przetrwać bez dochodu przynajmniej
kilka miesięcy. Za modelowy wzorzec takiej poduszki bezpieczeństwa zwykła
uchodzić równowartość półrocznych wydatków. Ale kwota pozwalająca wyżyć na jako
takim poziomie przez trzy miesiące też jest dobrym osiągnięciem.
Po co komu poduszka finansowa?
Jeśli już wcześniej miałeś odłożone odpowiednio wysokie
zaskórniaki na „czarną godzinę”, to covidowe oszczędności możesz przeznaczyć na
inwestycje. O tym, jak
inwestować w akcje, obligacje, złoto czy waluty, poświęciliśmy osobny artykuł. Pamiętaj, że nie inwestujemy pieniędzy, których nie możemy stracić!
Jeśli jednak dopiero co udało ci się zgromadzić jakieś
istotne oszczędności, to twoim pierwszym celem jest zbudowanie trwałej i
odpowiednio dużej poduszki bezpieczeństwa. Istnieje kilka zasadniczych
powodów, dla których warto mieć odłożone przynajmniej kilkanaście tysięcy
złotych.
Po pierwsze, to zwykła przezorność. Taka poduszka sprawia,
że nagłe i nieprzewidziane wydatki nie zrujnują twoich finansów. Nie popadniesz
w spiralę zadłużenia, gdy np. zepsuje się samochód. Bank nie pozbawi cię
mieszkania, jeśli z powodu utraty dochodów nie będziesz miał z czego spłacać
rat kredytowych.
Po drugie, dla zachowania zdrowia psychicznego. Dla
człowieka nieposiadającego żadnych oszczędności każdy nagły wypadek (utrata
pracy, choroba itp.) stanowi egzystencjalną groźbę. Wizja zwolnień grupowych w
firmie sprawia, że taki człowiek nie może spać po nocach. Skądinąd wiadomo, że permanentny
stres prowadzi do poważnych problemów zdrowotnych. A przecież przez pandemię i lockdowny stresów nam mocno przybyło, więc nie warto sobie dokładać kolejnych zmartwień.
Po trzecie, dla wolności i godności. Człowiek bez
oszczędności jest współczesnym niewolnikiem. Żyje od wypłaty do wypłaty, w ciągłym
strachu przed utratą pracy. Trudno mu porzucić toksyczne miejsce pracy, ciężko
mu odmówić wykonania nawet najbardziej niemoralnego polecenia przełożonego. A
jeśli do tego wisi nad nim kredyt mieszkaniowy, to jego położenie staje się
beznadziejne. A ktoś, kogo stać na luksus przeżycia choćby pół roku bez
pracy, patrzy na świat w zupełnie inny i znacznie spokojniejszy sposób.
Po czwarte, dla swojego kapitału. Brak poduszki finansowej
sprawia, że w razie utraty dochodu lub nieprzewidzianych dużych wydatków
zmuszony jesteś spieniężyć swoje długoterminowe inwestycje. Czasem może to oznaczać konieczność
zrealizowania zupełnie niepotrzebnych strat lub utratę zaplanowanych zysków.
Po piąte, dla własnego samopoczucia. Świadomość, że udało
się samodzielnie odłożyć większą sumkę, wydatnie podnosi wiarę we własne
możliwości. Wiesz już, że potrafisz oszczędzać i że jesteś w stanie osiągnąć
wolność finansową.
Po szóste, bufor finansowy pozwala podejmować odważniejsze
decyzje. Gdy człowiek przestaje być niewolnikiem następnej wypłaty, może sobie
pozwolić na zmianę pracy (tj. czyli na utratę dochodu przez kilka miesięcy) lub
rozkręcenie własnego biznesu.
Reasumując, korzyści ze zgromadzenia poduszki finansowej w
długim terminie zdecydowanie przewyższają przyjemności osiągnięte dzięki
realizacji odroczonej konsumpcji. Zatem jeśli z powodu lockdownu udało ci się
zbudować bufor oszczędności, to niezbyt rozsądnie byłoby go teraz roztrwonić. Nie
warto też przejmować się tym, co o TWOICH pieniądzach mówią politycy,
ekonomiści, marketingowcy czy branżowi lobbyści. Nawet (a może zwłaszcza) jeśli
deklarują, że chcą twojego dobra.

0 komentarzy