Do gorących orędowników zmiany dołączył też prof. Andrzej Wojtyna („Euro w Polsce? Konieczne nowe spojrzenie”, DGP, 20.01.23). Nie przedstawił on jednak wielu merytorycznych argumentów za pozbyciem się waluty narodowej. Za to zadał cztery konkretne pytania, jakimi – jego zdaniem – opozycja powinna „grillować” przedstawicieli obozu rządzącego, niechętnego rychłej euroizacji kraju. Na pytania te postaram się odpowiedzieć.
Gdzie Rzym, a gdzie Krym
Jedno z pytań raczej nie ma związku z tematyką euro. Dotyczy ono domniemanego wpływu brexitu na zmianę rządu w Wielkiej Brytanii. Ale brexit polegał na wystąpieniu z Unii Europejskiej – nie ze strefy euro. Bardziej zasadne wydawać się może pytanie o przyczyny, dla których „pomimo poważnego kryzysu Grecja nie rozważała na poważnie możliwości wystąpienia ze strefy euro”. Otóż, po pierwsze, czy jest aby prawdą, że w Grecji nie rozważa się („poważnie”) takiej właśnie opcji? Nie bez znaczenia musi być to, że dla znaczącej części opinii publicznej w tym kraju nieustający (a nie tylko „poważny”) kryzys gospodarczy jest efektem przystąpienia tego kraju do strefy euro. Dlaczego jednak Grecja wciąż w niej tkwi? Rzecz sprowadza się do gigantycznego długu publicznego denominowanego w walucie de facto obcej – tj. w euro właśnie. Dług ten narósł nie tylko za sprawą polityki kolejnych rządów w Atenach. Także za sprawą samej konstrukcji wspólnej waluty i wspólnej polityki unijnej. Tak czy inaczej, w tej sytuacji wyjście ze strefy euro jest równoznaczne z natychmiastową niewypłacalnością kraju. Grecja jest więc na „krótkiej smyczy” władz UE (w tym Europejskiego Banku Centralnego). Los tego kraju powinien być ostrzeżeniem dla krajów słabszych – ale zbyt ambitnie aspirujących do uczestnictwa w klubie krajów prawdziwie rozwiniętych. Nie od rzeczy będzie przypomnieć w tym miejscu, że (tak jak wcześniej Grecja) wszystkie kraje Europy Środkowo-Wschodniej, które przyjęły euro, cechują się szybko narastającymi poziomami długu publicznego. Przykładowo w Słowenii dług wzrósł z 26,9 proc. PKB w 2004 r. do 69,9 w 2022 r., na Słowacji odpowiednio z 41,7 proc. do 59,6 proc. W krajach bałtyckich powyższe wskaźniki potroiły się. Tymczasem w Polsce wskaźnik wzrósł umiarkowanie – z 45,1 proc. do 51,3 proc.
Kolejne pytanie dotyczy przyczyn tego, że Słowacji po przystąpieniu do strefy euro „nie wiodło się gospodarczo gorzej niż np. Polsce, Czechom lub Węgrom”. Otóż, po pierwsze, powodzenie gospodarcze jakiegoś kraju zależy od wielu czynników, nie tylko od reżimu kursowego. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że np. stosunkowo wolny wzrost gospodarczy Czech ma pewien związek z tradycyjnie nadmiernie ostrożną polityką fiskalną tego kraju. Ponadto należy zauważyć, że wzrost gospodarczy Polski jest jednak znacząco szybszy niż Słowacji. Do 2022 r. PKB na mieszkańca w Polsce zwiększył się o 93 proc. od 2004 r. – wobec 72 proc. na Słowacji. Interesujące jest też to, że wzrost w Słowenii (pierwszy kraj EŚW w strefie euro) jest dużo słabszy. Jest to odpowiednio 42 proc. – niewiele więcej niż w Czechach (40 proc.).
Wysoki poziom euroizacji – i to bez euro
Najważniejsze wydaje się pytanie dotyczące doświadczenia Chorwacji: „dlaczego Chorwacja nie obawiała się przystąpić do strefy euro…?”.
Otóż Chorwacja od zawsze cechowała się wysokim (w porównaniu np. z Polską, Czechami i Węgrami) poziomem faktycznej „euroizacji” swojej gospodarki. Pieniądze obce (początkowo marka zachodnioniemiecka, później euro) stanowiły rzeczywistą walutę, będąc punktem odniesienia dla transakcji i umów nominalnie zawieranych nawet w walucie krajowej. Dotyczyło to oczywiście także transakcji kredytowo-depozytowych. Udział bankowych kredytów denominowanych w walutach obcych (lub do nich indeksowanych) był niewspółmiernie wyższy niż w Polsce. W jeszcze większym stopniu dotyczy to depozytów bankowych.
Tak wysokie poziomy euroizacji (lub dolaryzacji, w przypadku krajów Ameryki Łacińskiej) charakteryzują z reguły kraje, w których stopień zaufania do oficjalnej waluty jest niski. Warto też zauważyć, że wszystkie kraje Europy Środkowo-Wschodniej, które zrezygnowały z własnego pieniądza (Słowacja, Słowenia, Chorwacja, Czarnogóra i kraje bałtyckie) były też nowymi bytami państwowymi. Wszystkie one początkowo posługiwały się walutami świeżo powołanymi do życia.
W przypadku Chorwacji (oraz wszystkich pozostałych krajów wyłonionych z byłej Jugosławii) stosunek do nowych walut narodowych wywodzić można nie tylko z pamięci nieprzyjemnych doświadczeń z dinarem jugosłowiańskim (m.in. bardzo wysokiej permanentnej inflacji i stałej dewaluacji dinara wobec marki zachodnioniemieckiej), lecz także z tego, że bardzo duże kohorty Jugosłowian pracowały – i nadal pracują – w Europie Zachodniej. Ich dochody były (i są nadal) przesyłane do kraju, tworząc walutę „paralelną”. Dla Chorwacji i Czarnogóry znaczenie ma także to, że są to kraje w bardzo dużym stopniu utrzymujące się z turystyki zagranicznej – z codziennych wydatków turystów „wolnodewizowych”. (Warto nadmienić, że nie bez przyczyny urzędową walutą Czarnogóry, która wcale nie jest członkiem Unii Europejskiej, uczyniono euro – i to bez „zezwolenia” ze strony EBC i Komisji Europejskiej). Znaczenia turystyki dla gospodarki chorwackiej dowodzi np. poziom eksportu usług (rzędu 25 proc. PKB – wobec ok. 12 proc. dla Polski).
Formalne wprowadzenie euro w miejsce kuny niewiele zmieni w codziennym funkcjonowaniu tego kraju. Już od dawna to właśnie euro w dużym stopniu spełniało główne funkcje pieniężne, nawet jeśli formalnie walutą była kuna. Z tego względu zmiana nie będzie, moim zdaniem, miała istotnego znaczenia dla dalszych losów gospodarki chorwackiej, przynajmniej w najbliższym czasie. Ewentualne wprowadzenie euro w Polsce (ale i w Czechach lub na Węgrzech) nie będzie jednak mogło przebiegać tak bezproblemowo – już chociażby dlatego, że poziomy euroizacji ich gospodarek są nieporównanie niższe. Mniej pewne są też długoterminowe efekty wprowadzenia euro w tych krajach. Moim zdaniem rezultaty te będą per saldo negatywne. Jednym z powodów tego będzie prawdopodobne trwałe przewartościowanie realnego kursy wymiennego (zawyżenie poziomu cen przy niezmiennym kursie realnym). O tym, że „przewartościowanie realnego kursu wymiennego” jest „niedobre dla dynamiki wzrostu gospodarczego”, wiadomo już od dawna. Jednym z klasyków w tym temacie jest prof. Dani Rodrik (którego A. Wojtyna przywołuje – bez związku z tematyką euro wszakże).
Perspektywy wzrostu
Jak będzie w przypadku Chorwacji? Można przypuszczać, że w dłuższej perspektywie wzrost gospodarczy tego kraju będzie dalej postępował w raczej ślamazarnym tempie – tak jak ma to miejsce w Słowenii, pierwszym kraju postjugosłowiańskim, który funkcjonuje z euro już od 15 lat.
Wymogi zachowania stabilności kursu wymiennego kuna/euro (oraz ograniczania poziomu długookresowych stóp procentowych i utrzymywania inflacji na relatywnie niskim poziomie) zostały spełnione w trakcie wielu lat poprzedzających decyzję o przyjęciu Chorwacji do Eurolandu (co miało miejsce w połowie 2022 r.). Nie od rzeczy będzie jednak dodać, że spełnienie tych wymogów zbiegało się w czasie z tendencjami raczej niekorzystnymi dla tego kraju. W latach 2014-2021 PKB Chorwacji wzrastał średniorocznie jedynie o 2,2 proc. (dla porównania w Polsce było to 3,7 proc.). W tym samym okresie zagraniczny dług publiczny (brutto) Chorwacji oscylował wokół ok. 80 proc. PKB (w Polsce jest to nieco powyżej 50 proc). Chorwacja cechuje się także zawyżonym, w stosunku do poziomu PKB, poziomem cen. Według OECD w 2021 r. chorwacki poziom cen konsumpcyjnych wynosił 71,4 proc. średniego poziomu cen dla całej UE (dla Polski było to 60 proc.). Przyjęcie euro utrwali powyższą anomalię cenową i będzie sprzyjać dalszej jednostronnej specjalizacji (usługowo-turystycznej) tego kraju. ©℗
Tekst wyraża opinie autora
0 komentarzy