Przypomnijmy. Wiosna 2018 r. upłynęła pod znakiem jednego z największych, jeśli nie największego skandalu na naszym rynku kapitałowym: afery GetBack, firmy windykacyjnej, która nie spłaciła obligacji wartych jakieś 2,5 mld zł. Kilka miesięcy później na jaw wyszło nagranie rozmowy Leszka Czarneckiego, wtedy właściciela dwóch banków, z poprzednikiem Jastrzębskiego w fotelu szefa KNF – Markiem Chrzanowskim, w której padła propozycja korupcyjna. To nie biznesmen chciał skorumpować urzędnika. To urzędnik domagał się pieniędzy od biznesmena.
Z jednej strony nie było łatwo, bo nowy szef KNF miał sporo do posprzątania. Wiarygodność nadzoru finansowego, jeszcze parę lat wcześniej ocenianego bardzo wysoko, musiał budować właściwie na nowo. Z drugiej strony – właściwie cokolwiek by nie zrobił, musiało oznaczać poprawę.
Jastrzębskiemu nie pomagało to, że przyszedł bezpośrednio z instytucji nadzorowanej. Był zastępcą dyrektora departamentu prawnego w PKO BP, największym polskim banku, kierowanym wówczas przez Zbigniewa Jagiełłę, zaprzyjaźnionego z premierem Mateuszem Morawieckim (przed karierą w polityce również bankowcem).
0 komentarzy