Jest mało prawdopodobne, by przyjęcie euro przyspieszyło wzrost gospodarczy
Wadliwa „architektura” strefy euro: „one size fits all”?
Dlaczego kraje strefy euro wykazują tak nadzwyczajną tendencję do gromadzenia długów publicznych – i to pomimo wszystkich tych Traktatów i Paktów mających przecież „dyscyplinować” ich finanse narodowe. I dlaczego ich wzrost gospodarczy jest anemiczny i nieregularny? Dotyczy to także Niemiec, które rosną szybciej niż PIGS – ale i tak całkiem wolno, dużo wolniej niż np. USA. Dłuższe odpowiedzi na te pytania znaleźć można w literaturze fachowej, dostępnej (choć raczej słabo znanej) w kraju. Krótka odpowiedź: winna jest wspólna polityka pieniężna i wspólna waluta właśnie. „Ojcowie” wspólnej waluty lekkomyślnie zawierzyli doktrynie jednego uniwersalnego rozmiaru pasującego każdemu (one size fits all). Ale jedna i ta sama polityka pieniężna, jedna i ta sama stopa procentowa EBC, aplikowana do rozległego obszaru złożonego z krajów o bardzo różnych charakterystykach makroekonomicznych i strukturalnych nie może być efektywna. Prowadzi do destabilizujących i kosztownych nierównowag w poszczególnych krajach członkowskich, co w konsekwencji przelewa się na całą strefę euro. Ich skutkiem jest nie tylko anemiczny i niestabilny wzrost gospodarczy, ale także wymuszone tym faktem deficyty finansów publicznych.
To, że w dłuższej perspektywie strefa euro okazała się strefą sekularnej stagnacji gospodarczej, w dodatku wstrząsanej periodycznymi kryzysami i recesjami, nie jest więc żadnym przypadkiem. Pozostając poza strefą euro Polska rośnie gospodarczo o wiele szybciej i o wiele „zdrowiej” niż kraje, które już dawno zrezygnowały z własnych walut. Własna „suwerenna” waluta okazuje się ważnym czynnikiem wzrostu i stabilności – nawet, gdy od czasu do czasu jej kurs wymienny względem euro zdaje się „wariować”.
Euro i wspólna polityka pieniężna nie gwarantują niskiej inflacji
Czy wysoka obecnie inflacja w Polsce (HICP 11,4 proc. w kwietniu) może przemawiać za tezą, że byłaby ona niższa „w ramach” euro? To, że średnia stopa inflacji dla strefy euro wyniosła w kwietniu 7,4 proc., niewiele mówi o inflacji w poszczególnych krajach eurolandu. A inflacja w tym okresie była na- prawdę wysoka w Estonii (19,1 proc.), na Litwie (16,6 proc.), Łotwie (13,1 proc) i Słowacji (10,9 proc.) oraz bardzo wysoka w niektórych „starych” krajach UE: Belgii i Holandii (odpowiednio 9,3 oraz 11,2 proc). Gdzie pewność, że w reżymie euro inflacja w Polsce nie byłaby jeszcze wyższa niż obecnie? Orędownicy jak najrychlejszego przystąpienia do strefy euro należą też do zdecydowanych krytyków zbyt łagodnej (ich zdaniem) polityki NBP. Prześcigają się oni w żądaniach dalszej, szybkiej i radykalnej podwyżki stóp procentowych. Jednak gdyby Polska przyjęła euro, musieliby oni pogodzić się z zerowymi (a nawet nominalnie ujemnymi) urzędowymi stopami procentowymi dyktowanymi przez Europejski Bank Centralny!
Wątpliwe korzyści geopolityczne
Panika (krótkotrwała), jaka zaistniała na rynku walutowym po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, ewidentnie udzieliła się też wielu komentatorom ekonomicznym, dziennikarzom i politykom. Postulują oni natychmiastowe podjęcie jakichś ekstraordynaryjnych starań o zastąpienie złotego wspólną walutą europejską. Zdają się oni sądzić, że Polska z własną walutą będzie bardziej narażona na rosyjską agresję niż Polska bez własnej waluty. Jest to przekonanie dość naiwne. Czy kraje bałtyckie są – z tytułu posiadania euro – mniej narażone niż Polska?
0 komentarzy