Pierwszy powód jest taki, że koniec roku za pasem. To oznacza, że na wymyślanie od początku projektu budżetu na 2024 r. nie ma już czasu. Nowy premier oraz minister finansów będą musieli de facto realizować to, co zostawiają odchodzący Mateusz Morawiecki i Magdalena Rzeczkowska. Będą sobie mogli pozwolić jedynie na modyfikacje w stylu zastąpienia jednej rezerwy celowej inną, ale na generalne zmiany wielkich szans nie ma.
Raczej nie będzie też, przynajmniej w najbliższym czasie, tego, co postulują niektórzy ekonomiści: „naprawy systemu finansów publicznych”. Chodzi o likwidację funduszy pozabudżetowych i włączenie ich do centralnej kasy państwa. Jedna kwestia to brak czasu – o tym było wyżej. Druga: nowy minister finansów i premier zapewne szybko zrozumieją, że te fundusze jako osobne byty mają pewien sens. Część z nich dlatego, że finansują ściśle określone cele i dobrze, by dysponowały własnymi pieniędzmi. Czasem zresztą pochodzącymi z konkretnie określonych źródeł.
Przykładem może być Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, finansowany przez same banki. FWK to w sumie niewielki byt, bo co w morzu finansów publicznych znaczą 3 mld zł z małym ogonkiem. Wśród funduszy pozabudżetowych są przecież i takie, które dysponują dziesiątkami albo nawet grubo ponad setką miliardów złotych, jak Fundusz Przeciwdziałania COVID-19. Ten ostatni może i jest nieco skompromitowany przez to, że używa się go również wtedy, gdy o pandemii zaczynamy już zapominać, w ubiegłym roku służył np. jako źródło dopłat do węgla. Ale jego główna rola jest inna. Dzięki niemu unikamy zbliżenia do ustawowych i konstytucyjnych progów zadłużenia.
0 komentarzy