Z zachodniego punktu widzenia bitcoin (i jego przeróżni kuzyni) odpowiadał przez te lata na dwie potrzeby. Pierwsza – to anarchizujące marzenie o wolnym i niezależnym od rządów oraz wszelkiej korupcji „czystym” pieniądzu zdecentralizowanym. Druga – to popularność wśród tych użytkowników, którzy z najróżniejszych powodów (w tym nielegalnych) nie chcą zostawiać śladów po transakcjach. Ale w miarę postępującej regulacji rynku obie te funkcje zostały mocno ścięte. W efekcie bitcoin (oraz jego kuzyni) stał się dla użytkowników w krajach bogatych po prostu jedną z wielu możliwych inwestycji.
Zupełnie inaczej sprawy mają się za to w państwach spoza grupy najbogatszych i najbardziej rozwiniętych. Nigeria czy Turcja to dziś kraje, w których około połowy mieszkańców deklaruje posiadanie kryptowalut. W Brazylii, Argentynie, Indiach czy Malezji to ok. 30 proc. populacji. Dla porównania najwyżej sklasyfikowane w tym zestawieniu kraje rozwinięte to Szwajcaria i Korea Południowa, gdzie używanie kryptowalut deklaruje ok. 20 proc. obywateli. Gdy się patrzy na statystyki, widać wyraźny trend: liczba użytkowników e-walut w krajach niezachodnich rośnie gwałtownie po wybuchu pandemii oraz wskutek inflacji, która nadeszła po niej. Jeszcze w 2020 r. w Turcji bitcoiny trzymało tylko 15 proc. populacji. A w Indiach czy Brazylii ledwie ok. 10 proc. A dziś trzy lub cztery razy tyle.
Nad wyjaśnieniem tego zjawiska pochylili się ekonomiści Paola Di Casola (EBC), Maurizio Michael Habib (EBC) oraz David Tercero-Lucas (Katolicki Uniwersytet Comillas w Madrycie). Pokazują oni, że rosnąca popularność bitcoina (i jego wszelkiej maści kuzynów) w gospodarkach wschodzących (zwanych niegdyś rozwijającymi się, a jeszcze wcześniej Trzecim Światem) nie jest przypadkowa. To – zdaniem badaczy – odpowiedź na duże problemy lokalnych walut ze stabilnością. W tym sensie na naszych oczach kryptowaluty coraz mocniej wchodzą w rolę pełnioną niegdyś przez twarde dewizy: dolara albo markę niemiecką.
0 komentarzy