Cud na zakręcie
To się niestety zmieniło. W ostatnich latach wykorzystano trwałe zrównoważenie naszej gospodarki, by zacząć prowadzić procykliczną politykę ekonomiczną – podkręcania bieżącego wzrostu kosztem ryzyka narastania przyszłych nierównowag. Rośnie zatem obawa, że nasza gospodarka zacznie wypadać na zakrętach, czego zapowiedź stanowi obecna wysoka inflacja.
Mechanicznie kopiowana dyskusja
Wprawdzie NBP, skupując obligacje skarbowe, może nadal starać się sztucznie obniżać długoterminowe stopy procentowe, co zdaniem MFW w zeszłym roku robił, ale buldożer skupu aktywów nie wykreuje przecież dodatkowych oszczędności. Co więcej, postępowanie takie wywoła dodatkową inflację, jeśli sztucznie zaniżone długoterminowe stopy procentowe będą przedstawiane jako argument przemawiający za zwiększaniem długu publicznego.
Potrzebne kompetentne państwo
Jaki powinien być cel polityki gospodarczej, skoro na całym świecie tradycyjne przemysły coraz bardziej się automatyzują i nie oferują już, jak dawniej, dużej liczby nowych miejsc pracy, dających satysfakcję i przyzwoite dochody?
Bardzo celnie i przekonująco formułują podstawowy cel polityki gospodarczej Torben Iversen i David Soskice w wydanej dwa lata temu książce „Demokracja i dobrobyt”. Wychodzą z założenia, że rząd, na który będzie chciała głosować większość społeczeństwa danego kraju, musi wykazać, że ma kompetencje, by tworzyć gospodarkę oferującą dużą liczbę atrakcyjnych miejsc pracy nie tylko dla obecnych wyborców, lecz także dla ich dzieci, bo wszyscy przecież, nie tylko klasa średnia, chcą, by ich dzieci były dobrze wykształcone i miały dobrą (w każdym znaczeniu tego słowa) pracę. Najbardziej oczywistym warunkiem sukcesu w tej mierze jest zwiększanie nakładów na oświatę i szkolnictwo wyższe, by dzieci ze wszystkich grup społecznych mogły zdobyć kwalifikacje umożliwiające uzyskanie zgodnej z ich uzdolnieniami pracy.
Jest to tym ważniejsze, że dzisiaj, na skutek wspomnianego wcześniej zmierzchu tradycyjnych branż przemysłu, atrakcyjne miejsca pracy można tworzyć głównie w sektorach gospodarki opartych na wiedzy. Jest to zadanie trudne, ale przecież nie niemożliwe, skoro udaje się to w rosnącej liczbie krajów, czego najbardziej znanymi przykładami są Izrael, Irlandia, Tajwan, Korea Południowa i kraje skandynawskie.
Gdy czyta się najnowsze publikacje Soskice, mówiące o tym, czemu amerykański system wspierania innowacyjności okazał się skuteczniejszy niż w innych krajach, to widać, że uwypukla on głównie dwie rzeczy: duże nakłady na badania podstawowe, co zaczęło zmieniać się niestety na gorsze od lat 80., oraz dużą liczbę rozsianych po całych Stanach Zjednoczonych miast i regionów, gdzie powstały ekosystemy sprzyjające tworzeniu się innowacyjnych firm.
Tworzeniu się takich ekosystemów sprzyja aranżowana – najczęściej przez władze lokalne – współpraca firm technologicznych, uniwersytetów i funduszy venture capital. Współpraca taka pojawia się wtedy, gdy silne są w danym mieście lub regionie organizacje społeczeństwa obywatelskiego, tworzące kapitał społeczny, jaki jest potrzebny dla swobodnego przepływu idei i wartości. Mówiąc najkrócej, dla budowania gospodarki opartej na wiedzy bardzo potrzebne jest to, co rząd bardzo stara się u nas ograniczać.
Autor: Andrzej Sławiński, profesor w Katedrze Ekonomii Ilościowej SGH, członek Rady Polityki Pieniężnej w latach 2004–2010.
0 komentarzy